Zaczynałam
się już trochę niecierpliwić - czekanie na Ramallo dłużyło mi się
niemiłosiernie. Oczywiście, poinformował on mnie jak i mojego tatę, że
przyjedzie na lotnisko z opóźnieniem, gdyż o tej porze panowały ogromne korki.
A tak na marginesie - Ramallo to taka prawa ręka Germana, mojego ojca. Jest on
również jego menadżerem.
Ciekawi was
pewnie co robię na lotnisku? Otóż, zaraz wam wszystko wyjaśnię, ale najpierw
opowiem coś o sobie, żebyście mnie lepiej trochę poznali.
Nazywam się
Violetta, mam siedemnaście lat. Bardzo kocham swojego tatę, jednak czasami mnie
denerwuje, bo jest bardzo opiekuńczy i troskliwy wobec mnie, ale wiem, że robi
tak, ponieważ mnie kocha. A moja mama... Mojej mamy już z nami nie ma. Zginęła
w wypadku samochodowym. Miałam wtedy pięć lat. Niestety nie pamiętam jej zbyt
dobrze. Jedyne co mi po niej zostało to kilka zdjęć. Próbowałam wypytać trochę
o mamę taty, ale on milczy, a ja nie rozumiem dlaczego. Nie chce mi nic
powiedzieć, chociaż bym bardzo chciała. Ile ja bym oddała, aby móc porozmawiać
z tatą o mamie. Powiem prosto z mostu: nie chodzę do szkoły, mam guwernantkę,
to znaczy miałam, bo wczoraj kolejna (już nawet nie liczę która) się zwolniła.
Nie mam żadnych przyjaciół, ponieważ bardzo dużo podróżuję. I właśnie to mam
związek z tym, iż znajduje się na lotnisku. Właśnie jakieś pół godziny temu
wylądowałam w moim rodzinnym mieście - Buenos Aires, w Argentynie. Na początku,
gdy tata oznajmił mi, że znowu się gdzieś przeprowadzamy, nie byłam z tego faktu
zadowolona. Jednak jak dowiedziałam się, gdzie lecimy, byłam bardzo szczęśliwa.
Nie byłam szczęśliwa w sumie z jednego powodu - narzeczona taty, Jade leciała
razem z nami. Byłam zła, gdy tata powiedział jej, aby usiadła w samolocie obok
mnie. Przez całą drogę gadała o ciuchach, butach, torebkach, paznokciach! To
dlatego tata musiał mnie budzić, gdyż spałam.
- Violetta! - tata pstryknął palcami, tuż przed moją twarzą,
abym się ocknęła.